Kasia Bajor-Mackowiak w styczniu przywitała na świecie swoje pierwsze dziecko. Od tego czasu fanom na Instagramie serwuje nie tylko słodkie zdjęcia synka, lecz także niesłodzoną prawdę na temat porodu.
Mam 30 lat, wyższe wykształcenie, otwarty umysł i wiele koleżanek-matek, a do niedawna wierzyłam jeszcze, że poród to suma odejścia wód, kilku skurczów i paru parć. A potem to już tylko różowy maluszek na piersi, uśmiech i „żyli długo i szczęśliwie”. Dziwne? Napisałabym raczej, że smutne, bo w XXI wieku, w cywilizowanym kraju, tak zwana nieródka wciąż wierzy w baśnie. A gdy samej przychodzi jej wydać na świat dziecko, spotyka się ze zdziwieniem i negatywnymi emocjami. Co gorsza – w wielu przypadkach, ukrywa dalej te skrywaną od lat tajemnicę. Dlaczego? Bo nie wypada, bo niewygodnie mówi się o bólu, dyskomforcie i łzach. Bo mama ma być bohaterką, a bohaterki przecież nie mają słabych chwil, prawda? Cóż chyba warto już te przekonania włożyć… między bajki, a jedną z osób, która w elegancki sposób w social mediach odziera z lukru chwile porodu jest Kasia lub jak kto woli @hellokejti.
Joanna Andrzejewska: Odchodzące wody, parę minut parcia i maluch jest na świecie. Tak właśnie w głowie nie-mamy wygląda poród. Jak myślisz, skąd w nas takie błędne przekonanie? Czy to jest tylko kwestia obrazków, które widzimy na filmach?
Katarzyna Bajor-Mackowiak: Przede wszystkim wynika to z braku rozmowy. Szkolna edukacja pozostawia wiele do życzenia i tak – media stworzyły bajeczkę o odchodzących wodach i szybkim porodzie. Powiem ci szczerze, że ja przykładowo nie miałam pojęcia, że jak odejdą mi wody, to mam jeszcze około 6 godzin, zanim zacznie się akcja porodowa. Mało tego, nie wiedziałam również, że wody w ogóle mogą nie odejść, a ja i tak zacznę rodzić. Myślę, że w temacie samego porodu istotna jest rola naszych mam. Ja z moją zaczęłam rozmawiać dopiero wtedy, gdy Staś był już z nami. Naprawdę uważam, że lepiej mieć od razu prawdziwy obraz w głowie, a potem ewentualnie pozytywnie się zaskoczyć, a nie rozczarować.
J.A: Mówisz o mamie, ale co z przyjaciółkami, koleżankami? Rówieśniczki mają te doświadczenia „świeże” w swoich głowach i wydaje mi się, że bariera wstydu też w wielu przypadkach na pewno jest mniejsza. Jak myślisz, dlaczego wiele dziewczyn przemilcza temat?
K.B.M: Wierzę, że istnieją kobiety, które miały przyjemne i szybkie porody. Niemniej warto mieć świadomość, że to zdecydowanie mniej liczna grupa. Wiele mam nie mówi o swoich przeżyciach w tej kwestii, bo po prostu nikt je o to nie pyta. Poza tym nie jest to też instagramowy temat, prawda? Młoda mama kojarzy nam się dziś ze zdjęciem w social mediach, na którym jest z uśmiechem, bobasem i balonami. I super, bo fajnie zatrzymać takie wspomnienia, ale dobrze jest pamiętać, że często za tym uśmiechem kryje się ból i zmęczenie.
J.A: Jesteś chyba pierwszą osobą, która powiedziała otwarcie, że poród to trudne przeżycie. Że może boleć, że można płakać, że można mieć już naprawdę dość. Opowiedziałaś o tym wszystkim w sieci. Wiele dziewczyn dziękowało Ci za to?
K.B.M: Na pewno nie pierwsza, ale tak, podeszłam do tematu bez tabu. Dostałam masę pozytywnego feedbacku od mam, ale też od bardzo młodych dziewczyn, które dziękowały za otwartość i szczerość. Smutne, bo właśnie te młode dziewczyny zupełnie nie wiedziały, że tak wygląda poród. Zresztą to tylko potwierdza jak pomijany jest ten temat. Chyba najmilsze wiadomości to te od starszych Pań, które dziękowały i mówiły, że podsyłały moje stories do swoich wnuczek i córek.
J.A: Założę się, że poza podziękowaniami od followersów za odwagę i powiedzenie prawdy, otrzymałaś też nieprzyjemne wiadomości. Jak sądzisz, dlaczego to tak niektórych ukuło? Co zarzucały Ci kobiety?
K.B.M: Szczerze mówiąc takich wiadomości było bardzo mało i chyba tylko jedna osoba nie napisała z fejkowego konta. A co zarzucały? Że nie mam wstydu i że nie jestem Beyonce, żeby opowiadać o swoim porodzie, bo nikogo to nie obchodzi. A prawda jest taka, ze gdyby gwiazdy pokroju Beyonce opowiadały o tym otwarcie, to wcale nie musiałabym tego robić. Ja zrobiłam to dla moich obserwatorek, odpowiadałam na ich pytania i moim jedynym celem była pomoc.
J.A: Chciałabym porozmawiać jeszcze o samym porodzie. Zdradzisz, co było dla Ciebie największym zaskoczeniem? Czy działo się coś, co jest normalne, ale nikt Ci wcześniej o tym nie powiedział? Jeśli tak, to czy wolałabyś wiedzieć wcześniej o tym fakcie?
K.B.M: Generalnie cały poród był dla mnie zaskoczeniem. Niestety przez pandemie miałam szkołę rodzenia w wersji online, a nie oszukujmy się, nic nie zastąpi – przykładowo – nauki oddychania na żywo. A wiec zaskoczenie było już chociaż przy tej prostej, jak mogłoby się wydawać, czynności. Ja nie umiałam oddychać. Myślałam, że jak będę głośno krzyczeć, to będzie łatwiej- nie było. W zasadzie podczas samego porodu nie zaskoczyło mnie nic tak bardzo, jak skala bólu. Nie sądziłam, że tak naprawdę najbardziej bolą plecy. Poza tym zmęczenie, które dopada w trakcie porodu, to ciągła walka. Ja nie rodziłam długo, ale po jakimś czasie opierałam głowę i opadłam z sił. Płakałam i modliłam się, żeby to się skończyło. Myślę, że gdyby nie moja genialna położna (Karolina Naczas) i ginekolog (Dominika Puchta), to bym nie dała rady. Powiem ci też szczerze, że sporym zaskoczeniem były dla mnie też pozycje do porodu. Z filmów kojarzymy fotel, przypominający ten ginekologiczny i pozycje leżącą. Ja w czasie porodu przyjmowałam chyba wszystkie możliwe ustawienia. Ostatecznie najlepszy efekt dała pozycja kucająca. Kiedy myślę o negatywnych wspomnieniach… Wolałabym wiedzieć, że znieczulenie może nie zadziałać, bądź działać tylko do pewnego momentu. Przed swoim porodem obejrzałam jeden na YouTube i byłam przekonana, że jak mnie znieczulą, to wszystko pójdzie tak, jak u tej blogerki. No cóż, nie udało się.
J.A: A najmilsza rzecz podczas porodu to…?
K.B.M: Oczywiście moment, w którym widzimy swoje dziecko, jest absolutnie niesamowity, ale ja nie potrafiłam cieszyć się tą chwilą w 100 procentach, ponieważ towarzyszył temu ogromny ból. Dopiero po dodatkowej dawce znieczulenia i zszyciu poczułam się lepiej. Zaskoczeniem było dla mnie też to, że po porodzie wstałam i samodzielnie wzięłam prysznic. To było niesamowite. Weszłam z brzuchem, wróciłam z bobasem. Zdecydowanie najmilszą rzeczą była opieka, jaką zostałam obdarzona w szpitalu przy ulicy Madalińskiego w Warszawie.
J.A: Co dziś, mając to doświadczenie za sobą, powiedziałabyś koleżance, która planuje ciążę lub za chwilę będzie rodzić?
K.B.M: Po pierwsze – zaufaj położnej! Dodałabym jeszcze, że warto wybrać dobrą szkołę rodzenia i podejść do tematu rzetelnie. Umiejętność oddychania, znajomość pozycji – to wszystko może być ogromnym ułatwieniem. Żałuję też, że nie udałam się do fizjoterapeuty uroginekologicznego. Wiesz, ja podeszłam do porodu bardzo zadaniowo, na zasadzie – „weszło, wyjść musi”. Teraz zrobiłabym to bardziej świadomie i z głową. Mogę jeszcze tylko powiedzieć, że jeśli ja dałam radę (i miliony innych kobiet), to i ty sobie poradzisz!
Przeczytaj też: “Warto, by początkowo dziecko mył tata”. O pielęgnacji skóry niemowlaków rozmawiamy z położną
Zdjęcie główne: Instagram @hellokejti